wtorek, 15 lipca 2014

Czyżby udało się wreszcie

zerwać z wiszącą nade mną klątwą, która nie pozwalała mi skończyć żadnego dotąd zaczętego swetra ?
Eksperymentalny , ze starożytnej i bardzo rustykalnej mieszanki wełny, jedwabiu i lnu , pierwszy robiony od góry, właściwie bez projektu i wyliczanek, ale skończony :)
Nawet z grubsza pasuje na mnie, mimo że całkowicie rozminął się z zamysłem, który pojawił się w trakcie dziergania- miał być małym , krótkim, letnim sweterkiem do spódnicy, a po namoczeniu i wysuszeniu okazał się być długaśnym, obszernym swetrem- narzutką...
O dziwo, niespecjalna w robocie włóczka po wypraniu jest fantastyczna w dotyku , jeśli okaże się, że w noszeniu jest równie przyjemna, to może pokuszę się o sprucie swetrzyska i zrobienie takiego, jaki mi się marzył :) Na razie zostaje taki, jaki jest.
Na jego przykładzie widzę, ile się jeszcze muszę nauczyć, ale też , że wszystko jest dla ludzi i może swetry też będę umiała robić ? Długa i wyboista droga przede mną , ale pierwszy krok zrobiony :)


W ogródku zakwitły lilie, niesamowite są z tym swoim bezwstydnym przepychem , nie mają też sobie równych , jeśli wziąć pod uwagę trwałość kwiatów.


Wciąż jeszcze kwitną liliowce, słoneczniczki szorstkie, róże .


A ze zdobycznymi porzeczkami i jagodami powstało to:


Jagodzianki piekłam pierwszy raz i sprzyjało mi szczęście debiutanta (zazwyczaj pierwszy raz robione ciasta wychodzą mi znakomicie, potem bywa różnie...) i z całym przekonaniem polecam ten przepis. Są rewelacyjne ! Dałam trochę więcej jagód do środka, oprócz łyżki mąki ziemniaczanej do nadzienia dołożyłam łyżkę tartej bułki, a bułeczki przed pieczeniem posmarowałam mlekiem. Pychotki !
Chyba jednak tego swetra nie będę przerabiać na mniejszy...


sobota, 5 lipca 2014

Nie taki róż różowy...

jakby się wydawało :)
Wzięła mnie chętka, żeby dla mającej się niedługo pojawić córeczki chrześnicy K. zrobić malutkie butki. Znalazłam wzór Saartje, dotarłam do tłumaczenia u Pimpooshki (tak jak ona zrezygnowałam z dwóch pasków i zrobiłam 1), z pudeł z włóczkami wyciągnęłam motek pudrowej różowości i zabrałam się do roboty.
Wnioski mam takie- robótka super przyjemna, ale ponieważ alergicznie nie znoszę szycia dzianiny (a i nie umiem tego zrobić ładnie), następne spróbuję zrobić metodą skarpetkową na okrągło.
A co do tytułu- myślałam, że wełenka jest różowa, dopóki nie zaczęłam biegać po pasmanteriach w poszukiwaniu guziczków, o dziwo, okazało się, że to jakiś bardzo nietypowy odcień i znalazłam pasujący dopiero w ostatniej , trzeciej pasmanterii w moim mieście .
Dobrze, że nie kupowałam przez internet, bo pewnie miałabym teraz stertę do niczego nie pasujących różowych guzików :)


A takie cuda można znaleźć na nadodrzańskich wałach - jutro muszę wybrać się po nowy bukiet, bo ten zebrałam w ubiegłą niedzielę , więc najwyższa pora na nowy :)