sobota, 19 lutego 2022

jesień, zima, wiosna- to był moment, panie władzo

 Dopóki nie przywieje mi skądś weny twórczej, blog będzie dogorywał  za sześćsetpięćdziesiątymsiódmym zakrętem internetu.

Wrzucę coś , żeby całkiem nie zmurszał i nie spleśniał.

Nawet zdjęcia czasem robię, z zamiarem umieszczenia ich w notkach, tyle że jak zwykle akcja zgrania ich z aparatu czy telefonu to tak skomplikowane dla mnie przedsięwzięcie logistyczne, że wymaga przynajmniej półrocznego vacatio legis od chwili podjęcia decyzji, spakowania zdjęć, do przeniesienia ich tam , gdzie chcę je umieścić. O żadnej obróbce, cyzelowaniu, to już zupełnie nie ma mowy, pewnie kolejne miesiące byłyby potrzebne. 

Wszystko rozłazi mi się w szwach , najwyższa pora zabrać się za łapanie poprutych wątków, przegonić z kątów pająki , wymieść pajęczyny, wygłaskać kotostwo, wytarmosić i wycałować wnusiołaki , znaleźć ich dziadkowi jakiś Kopiec Kościuszki, żeby  nie oszalał z tego nadmiaru wolnego czasu po przejściu do grona szczęśliwych beneficjentów trzynastek i czternastek (niby pod koniec roku dopiero, ale ten czas takie zawijasy wywija, że trzeba mieć jakiś plan wcześniej, tym bardziej, że odliczający czas jak ongiś rezerwiści nie powinien się zorientować, że coś knuję, bo zacznie wierzgać i stawać okoniem).

A i ja się postarzałam w tzw. "międzyczasie" ,  choć akurat to mnie jakoś specjalnie nie martwi. może dlatego, że zawsze 5 była moją ulubioną cyferką ? A w takim razie dwie piątki, to dodatkowe szczęście :)

A tu dowód na to, że już od jesieni zbierałam się do napisania notki.

Najpierw miałam wrzucić fotki jesiennego ogródka- mojego pierwszego jabłka , oraz grujecznika, który pierwszy raz się tak cudnie przebarwił.



Jesień jakoś dziwnie szybko minęła , do czego mocno przyczyniły się te dwa osobniki, będące źródłem  wielkiej radości Babciostwa i Dziadostwa (starszego przechwytuję w piątki po żłobkowej szychcie i zwracam rodzicom po niedzielnym obiedzie, więc wicie- rozumicie, w weekendy działam offline).

W listopadzie w ogródku wypatrzyłam kwitnącego ciemiernika, pstryknęłam więc fotkę na blogaska :)


.... ale znów nie udało mi się przysiąść do notki.
Nic straconego, pomyślałam sobie w grudniu, dorzucę do notki zdjęcie z weekendowego pobytu w górskim pensjonacie- spa - taki wypasiony prezent dostaliśmy od przyjaciół jako zaległy prezent ślubny ( chyba nie pisałam, że w początkach covidostory w Wielką Sobotę wzięliśmy ślub, na którym byliśmy my, jako para niemłoda, świadkowie -mój zięć i mężowa córa , pani urzędniczka i stado miejskich gołębi ? Wesela też nie było, ale skoro R. poczuwali się, nie wiedzieć, czemu, do obdarowania nas takim prezentem, to z przyjemnością skorzystaliśmy, tym bardziej, że bonusem było ich towarzystwo na wyjeździe) . Było cudnie ! Nawet w nocy przed naszym przyjazdem spadł pierwszy śniego.



Warto było wziąć ten ślub ;-) 
Bardzo niskobudżetowy- pan niemłody wykosztował się tylko na obrączki, moja kreacja została wyciągnięta z szafy, a wcześniej  z outletu i allegro (wcale nie na tę okoliczność) , bukiet dostałam od świadkowej, bo wcześniej o nim nie pomyślałam i wychodząc z domu capnęłam jednego tulipanka z ogródka, a gołąbki same z siebie się pojawiły pod ratuszem , jako romantyczna dekoracja :) Jak się dokopię do zdjęć, to wrzucę jakieś  (świadkowie przytomnie parę nam pstryknęli).

Zimą zrobiłam zdjęcia cudnej doniczuszki z liskiem, otrzymanej od pewnej Mikołajki z miasta Uć.
Prawda, że Liska idealnie wpasowała się pomiędzy doniczki z zamieszkującymi łazienkowy parapet sukinkulentami ? 


Niestety, zimą do Krainy Wiecznych Łowów po 18 szczęśliwych latach odeszła moja Milunia, Kot nad Koty, nieustraszona kocia sufrażystka i mój niedościgniony wzór asertywności .   Miała dobre życie  , bardzo brakuje mi jej mądrej, spokojnej obecności przy moim boku.


Ale życie toczy się przecież dalej, pozostałe Kotostwo umila Paniuni zimowe miesiące, więcej czasu spędzając w domu i łaskawie pozwalając na karesy, czasem nawet z własnej woli łasząc się do tej Namolnej.



Czasem futrzaki dają się nawet przyłapać na zbliżeniu się do tych Małych Dwunożnych, których zazwyczaj unikają jak diabeł święconej wody :)



Zima już się kończy, choinka rozebrana, ale szydełkowe gwiazdki zostają aż do wiosny- bardzo lubię te dekoracje (moje gwiazdki nie były takie piękne, te nabyte od Iksińskiej są perfekcyjne !)





A skoro mowa o wiośnie, to czai się już w ogródku- tak było już tydzień temu, a nowych fotek nie będzie, póki nie skończy się ten wichrowy armageddon.




A takie śliczności mam zaraz za chałupą- szkoda tylko, że laski są coraz bardziej zabudowywane , mam nadzieję, że całości nie uda się zabetonować i zaasfaltować naszym dzielnym wojującym o postęp i cywilizację - na razie puścili przez ten las obwodnicę i po kolei anektują kolejne skrawki pod budownictwo :(
Kiedyś ten strumień zasilał pewnie młyn  , z którego dziś zostały tylko schody donikąd, trochę zburzonych murów i rosnący obok piękny świerk czy daglezja- może był przydomową choinką ? Teraz na przedwiośniu więcej można zobaczyć, latem wszystko chowa się w podszycie bukowo- leszczynowym i pachnących czeremchach.





A może ktoś wie, co to za kamień  ? Takie same znalazłam kiedyś przy grocie obok ruin pałacu księżnej Doroty de Talleyrand-Périgord, a teraz obok młyna. Niestety, nie żyje już od paru lat mój ulubiony Sąsiad , którego nie tylko zawodem, ale i  pasją była geologia.



A na chwilę relaksu może uda mi się tu wkleić  filmik  ? Jeśli tak, to zamknijcie oczy i posłuchajcie :












                                               

niedziela, 13 czerwca 2021

Róże, ach te róże...

 ... aaale najpierw odnalezione w zakurzonych plikach zdjęcia dwóch swetrzysków , zrobionych dawnym-dawno, czyli parę lat temu, kiedy w moim ogródku rósł jeszcze wielki dąb, a blog milczał jak zaklęty. Oba swetry z wzoru still light tunic , noszone ongiś z upodobaniem, a teraz zapomniane w czeluściach szafy.

Nie pruję, bo może wrócą do łask ? Trochę się wyciągnęły, więc mogą robić za sukienki :)



W ogródku kwitną już pierwsze 3 róże, moje wierne od paru lat, każda z innej parafii, ale pod względem kwitnienia niezawodne.
Pierwsza była ta żółta, posadzona przed domem, kupiona jako "parkowa", a ja oczekiwałam, że wyrośnie mała i zwara, jak widywane w parkach niewielkie krzewy. A tu okazało się, że "parkowa" to całkiem coś innego znaczy, że może osiągnąć nawet ponad 2 metry i moja do tego co roku dąży :) Trochę ją stopuję po pierwszym kwitnieniu, ale walczy ze mną dzielnie i kwitnie aż do mrozów. Nawet sama mi się rozmnożyła, myślałam, że obok wyrosła dziczka, ale to ta sama odmiana (nieznana mi). Może teraz, skoro mam drugą, odważę się na radykalne przycięcie starszej, bo od dołu mocno się ogołociła- ale , z drugiej strony, dachy domówi i świerk z sąsiedniego ogródka przeszkadzają w dostępie słońca, więc wyższy krzew ma do niego łatwiejszy dostęp. Ta róża pachnie delikatnie, niestety, ma skłonność do chorób grzybowych i jest dość trudna do przycinania, ze względu na wielkość i pokaźne kolce, ale uwielbiam jej burzę kwiatów w pełni kwitnienia. 
Zdominowała przedogródek, do ubiegłego roku wzdłuż ścieżki rósł tutaj również cudny bukszpanowy szpaler, jednak straciłam go i teraz czekam, czy posadzone zamiast niego lawendy sprawdzą się w tym miejscu. Trochę bliżej jezdni radzą sobie nieźle. Przy różach paprocie, ładnie się komponują, tyle że są bardzo ekspansywne,  przywędrowały od sąsiadki, większość z nich usuwam, ale są szybsze ode mnie . 





Na tym zdjęciu widać już, że po lewej stronie ścieżki , przy podjeździe do garażu, mam posadzone parę krzewów winogronowych (uliczka jest wewnątrzosiedlowa, mało uczęszczana, więc na pewno absorbują mniej spalin, niż położone przy ruchliwych drogach winnice Szampanii).

Winogrona są ciemne i jasne, drobne, ale słodkie i niezawodnie owocujące :) 

Próbowałam posadzić takie z większymi owocami, ale widać nie mam ręki do szlachetności i rarytetów, tylko drobiazg mnie się trzyma . 

Niezgodnie ze sztuką pod krzewami nie mam gołej ziemi czy kamieni, trzymających ciepło- wiosną kwitną cebulowe, potem byliny, panoszy się trzmielina , wyrastają znienacka wszędobylskie naparstnice- nie dla mnie  ogrodowy styl francuski , mimo wcześniejszych bukszpanów i lawend.



Za domem też już zaczynają kwitnąć róże, na siatce czerwona pnąca, ukorzenioną szczepkę której dostałam od mojej pierwszej Teściowej- piękna róża, ogromna już , powtarzająca kwitnienia. Niestety, najlepiej prezentuje się u mojej sąsiadki za płotem :) 

Różę trapią choroby grzybowe (może to trochę moja wina, bo róże nie przepadają za życiem w gęstwinie)  i atakują mszyce, ale chciałabym ją zachować .





Niewątpliwą ulubienicą jest dla mnie pokazywana już poprzednio róża- lubię jej klasyczny kolor, piękny zapach, długie i powtarzane aż do późnej jesieni kwitnienie. Nie imają się jej choroby grzybowe. Róża idealna dla mnie :) I co roku sobie powtarzam , że muszę ją rozmnożyć. 
W zeszłym roku nawet zrobiłam parę sadzonek z moich róż, ale pozostawione w zacisznym i lekko ocienionym miejscu samym sobie nie dały rady upałom, jedna najbardziej uparta się ukorzeniła, ale- oczywiście- zapomniałam, która to była w tej doniczce i zaczekam, aż zakwitnie :) Nie w tym roku, z pewnością.
Trochę ją potarmosiły i przygięły sobotnie ulewy i niedzielny wiatr, ale daje radę.





A na koniec oszukana fotka bodziszków- na żadnej kolor nie jest taki, jak w rzeczywistości, ten drobny to bodziszek krwisty, w realu bardziej zbliżony kolorystycznie do fuksji, a ten większy ma odcień fioletu, choć wolałabym, żeby był tak niebieski, jak na moim monitorze :)







niedziela, 6 czerwca 2021

Nie wiem, czy to skutek

 depresji, czy pocovidowego zmęczenia, ale w tym roku wybitnie nie nadążam z pracami w ogrodzie. 

Trudno, widocznie to rok leniwego ogrodnika :)  Większość energii zabiera mi piątkowo- sobotnie babciowanie i niedzielne rodzinne obiadowanie,  nędzne resztki dzielę na pozostałe dni. 

Ogród mimo to radzi sobie nadspodziewanie dobrze, oczywiście w części ozdobnej, bo już warzywniak to bida z nędzą i wszechobecny ostropest, jako niespodziewany efekt zimowego dokarmiania ptaków. 

Zakupiony na allegro wór granulowanego obornika, rozsypany wiosną, a także wreszcie wilgotny maj, spowodowały eksplozję zieleni, nawet rachityczne rododendrony w tym roku wreszcie przyzwoicie zakwitły, kaliny obsypały się puchatymi śnieżnymi kulami, bzy wyglądały cudownie, szkoda tylko, że nadal mam problemy z odczuwaniem zapachu , bo dużo mnie omija. 

Parę sobotnich zdjęć, słońce trochę zbyt ostre czasem przekłamuje kolory .













I parę szczegółów , w tym zawiązki moich pierwszych jabłuszek na posadzonym w ubiegłym roku drzewku, ciekawe, czy jakieś dojrzeją.


 .




Orliki, które rozsiewają się od wielu lat i bardzo je lubię. Okazuje się, że mam jednak niebieskawe, choć nie jest to szafir , w rzeczywistości mają w sobie trochę odcieni fioletu.










Zaczyna kwitnąć moja ulubiona róża, nie znam jej nazwy, kupiona wiele lat temu, zapewne w jakimś markecie. Kwitnie bardzo długo , aż do jesieni, szybko powtarzając kwitnienia, nie choruje, bardzo udany egzemplarz. 


Funkii mam kilka odmian, dobrze sobie u mnie radzą, a ten wilgotny rok wyjątkowo im sprzyja.



Wiciokrzewy rosną u mnie i kwitną niezawodnie, ten to ulubiony sąsiadki- rośnie na moim tarasie i większość kwiatów ma po stronie sąsiadki, wygląda u niej pięknie :)


A tu mój niezamierzony eksperyment , czyli uprawy współrzędne leniwego ogrodnika w miejscu, gdzie miał być warzywnik- mnóstwo siewek bratków, niezapominajek, orlików, agastache (to dla zapachu i pożytku dla pszczół), pomiędzy nimi niedobitki ubiegłorocznych szalotek i wybujałych w kwiat buraków liściowych, tegorocznych koperków. Nawet siewki dzikiej róży i wiciokrzewu tam się plączą. Obrazu warzywnikowej nędzy i rozpaczy dopełniają plamiaste ostropesty, wyrosłe z wsypywanych do karmnika zimą nasion.














RR, mój gajowiec też ma się nieźle - muszę wkroczyć zdecydowanie i wydostać spomiędzy niego ukrytą funkię i przyczajoną żurawkę.