Dopóki nie przywieje mi skądś weny twórczej, blog będzie dogorywał za sześćsetpięćdziesiątymsiódmym zakrętem internetu.
Wrzucę coś , żeby całkiem nie zmurszał i nie spleśniał.
Nawet zdjęcia czasem robię, z zamiarem umieszczenia ich w notkach, tyle że jak zwykle akcja zgrania ich z aparatu czy telefonu to tak skomplikowane dla mnie przedsięwzięcie logistyczne, że wymaga przynajmniej półrocznego vacatio legis od chwili podjęcia decyzji, spakowania zdjęć, do przeniesienia ich tam , gdzie chcę je umieścić. O żadnej obróbce, cyzelowaniu, to już zupełnie nie ma mowy, pewnie kolejne miesiące byłyby potrzebne.
Wszystko rozłazi mi się w szwach , najwyższa pora zabrać się za łapanie poprutych wątków, przegonić z kątów pająki , wymieść pajęczyny, wygłaskać kotostwo, wytarmosić i wycałować wnusiołaki , znaleźć ich dziadkowi jakiś Kopiec Kościuszki, żeby nie oszalał z tego nadmiaru wolnego czasu po przejściu do grona szczęśliwych beneficjentów trzynastek i czternastek (niby pod koniec roku dopiero, ale ten czas takie zawijasy wywija, że trzeba mieć jakiś plan wcześniej, tym bardziej, że odliczający czas jak ongiś rezerwiści nie powinien się zorientować, że coś knuję, bo zacznie wierzgać i stawać okoniem).
A i ja się postarzałam w tzw. "międzyczasie" , choć akurat to mnie jakoś specjalnie nie martwi. może dlatego, że zawsze 5 była moją ulubioną cyferką ? A w takim razie dwie piątki, to dodatkowe szczęście :)
A tu dowód na to, że już od jesieni zbierałam się do napisania notki.
Najpierw miałam wrzucić fotki jesiennego ogródka- mojego pierwszego jabłka , oraz grujecznika, który pierwszy raz się tak cudnie przebarwił.
Jesień jakoś dziwnie szybko minęła , do czego mocno przyczyniły się te dwa osobniki, będące źródłem wielkiej radości Babciostwa i Dziadostwa (starszego przechwytuję w piątki po żłobkowej szychcie i zwracam rodzicom po niedzielnym obiedzie, więc wicie- rozumicie, w weekendy działam offline).
W listopadzie w ogródku wypatrzyłam kwitnącego ciemiernika, pstryknęłam więc fotkę na blogaska :)
.... ale znów nie udało mi się przysiąść do notki.
Nic straconego, pomyślałam sobie w grudniu, dorzucę do notki zdjęcie z weekendowego pobytu w górskim pensjonacie- spa - taki wypasiony prezent dostaliśmy od przyjaciół jako zaległy prezent ślubny ( chyba nie pisałam, że w początkach covidostory w Wielką Sobotę wzięliśmy ślub, na którym byliśmy my, jako para niemłoda, świadkowie -mój zięć i mężowa córa , pani urzędniczka i stado miejskich gołębi ? Wesela też nie było, ale skoro R. poczuwali się, nie wiedzieć, czemu, do obdarowania nas takim prezentem, to z przyjemnością skorzystaliśmy, tym bardziej, że bonusem było ich towarzystwo na wyjeździe) . Było cudnie ! Nawet w nocy przed naszym przyjazdem spadł pierwszy śniego.
Warto było wziąć ten ślub ;-)
Bardzo niskobudżetowy- pan niemłody wykosztował się tylko na obrączki, moja kreacja została wyciągnięta z szafy, a wcześniej z outletu i allegro (wcale nie na tę okoliczność) , bukiet dostałam od świadkowej, bo wcześniej o nim nie pomyślałam i wychodząc z domu capnęłam jednego tulipanka z ogródka, a gołąbki same z siebie się pojawiły pod ratuszem , jako romantyczna dekoracja :) Jak się dokopię do zdjęć, to wrzucę jakieś (świadkowie przytomnie parę nam pstryknęli).
Zimą zrobiłam zdjęcia cudnej doniczuszki z liskiem, otrzymanej od pewnej Mikołajki z miasta Uć.
Prawda, że Liska idealnie wpasowała się pomiędzy doniczki z zamieszkującymi łazienkowy parapet sukinkulentami ?
Niestety, zimą do Krainy Wiecznych Łowów po 18 szczęśliwych latach odeszła moja Milunia, Kot nad Koty, nieustraszona kocia sufrażystka i mój niedościgniony wzór asertywności . Miała dobre życie , bardzo brakuje mi jej mądrej, spokojnej obecności przy moim boku.
Ale życie toczy się przecież dalej, pozostałe Kotostwo umila Paniuni zimowe miesiące, więcej czasu spędzając w domu i łaskawie pozwalając na karesy, czasem nawet z własnej woli łasząc się do tej Namolnej.
Czasem futrzaki dają się nawet przyłapać na zbliżeniu się do tych Małych Dwunożnych, których zazwyczaj unikają jak diabeł święconej wody :)
Zima już się kończy, choinka rozebrana, ale szydełkowe gwiazdki zostają aż do wiosny- bardzo lubię te dekoracje (moje gwiazdki nie były takie piękne, te nabyte od Iksińskiej są perfekcyjne !)
A skoro mowa o wiośnie, to czai się już w ogródku- tak było już tydzień temu, a nowych fotek nie będzie, póki nie skończy się ten wichrowy armageddon.
A takie śliczności mam zaraz za chałupą- szkoda tylko, że laski są coraz bardziej zabudowywane , mam nadzieję, że całości nie uda się zabetonować i zaasfaltować naszym dzielnym wojującym o postęp i cywilizację - na razie puścili przez ten las obwodnicę i po kolei anektują kolejne skrawki pod budownictwo :(
Kiedyś ten strumień zasilał pewnie młyn , z którego dziś zostały tylko schody donikąd, trochę zburzonych murów i rosnący obok piękny świerk czy daglezja- może był przydomową choinką ? Teraz na przedwiośniu więcej można zobaczyć, latem wszystko chowa się w podszycie bukowo- leszczynowym i pachnących czeremchach.
A może ktoś wie, co to za kamień ? Takie same znalazłam kiedyś przy grocie obok ruin pałacu księżnej Doroty de Talleyrand-Périgord, a teraz obok młyna. Niestety, nie żyje już od paru lat mój ulubiony Sąsiad , którego nie tylko zawodem, ale i pasją była geologia.
A na chwilę relaksu może uda mi się tu wkleić filmik ? Jeśli tak, to zamknijcie oczy i posłuchajcie :